Burze na Mazowszu. 12 maja 2019, relacja z łowów burzowych

Sezon burzowy 2019 rozpoczął się dla nas, łowców burz z Lubelszczyzny bardzo leniwie. I to nie dlatego, że to my jesteśmy leniwi. Rozleniwiona jest „matka natura”, która do teraz nie bardzo chce obdarzać Lubelszczyznę i okolice fajnymi zjawiskami burzowymi.

Dlatego analizując prognozy na niedzielę 12 maja podjęliśmy decyzję, że robimy „wypad na burze”. Za cel podróży obraliśmy południowe regiony Mazowsza. W nawigację GPS wpisaliśmy Radom i o godzinie 12.30 byliśmy już w drodze. Droga z Lublina do Puław to obecnie „czysta przyjemność”, nieco ponad pół godzinki i już mknęliśmy na Zwoleń.

Już na Mazowszu natknęliśmy się na pojazd, który z daleka łudząco przypominał pojazdy łowców burz z USA. Wszystko przez charakterystyczny obiekt na dachu auta, który podobny z daleka jest do „radaru Dopplera”. Po serii żartów dogoniliśmy „pojazd łowców” i okazało się, że to jakiś stary dostawczak transportuje drewnianą huśtawkę. Śmiechu na łowach burzowych nigdy dość.

Na niebie widać było coraz więcej chmur konwekcyjnych. Aktywne burze rozwijały się już o tej porze w Małopolsce oraz na Ziemi Łódzkiej.

Pierwsze wyładowania padać zaczynały również na granicy Mazowsza i Ziemi Świętokrzyskiej. To tutaj spodziewaliśmy się najgroźniejszych zjawisk burzowych. Martwiła nas ilość chmur konwekcyjnych, które nie mogąc wypiętrzyć się na tyle, by przekształcić się w Cumulunimbusy, zalewały niebo skutecznie odcinając dopływ promieni słonecznych w regionie do którego zmierzaliśmy.

Dotarliśmy w okolice Radomia. I od razu podpowiem fanom burz, że na południowych przedmieściach Radomia niezmiernie ciężko znaleźć jest przestrzeń z dobrym widokiem „po horyzont”. Nawet, gdy uda się znaleźć przestrzeń wolną od zabudowy, to pola porośnięte są niskim brzózkami i tym podobną roślinnością, która skutecznie uniemożliwia obserwacje horyzontu.

Tymczasem na południowy zachód od Radomia burza rosła w siłę z każdą minutą. Błyskawicznie podjęliśmy decyzję o udaniu się w okolice Szydłowca, Przysuchy. Postanowiliśmy jechać w tamten rewir, jednocześnie na satelicie szukając obszaru pełnego pól, wolnych od zabudowań i lasów. W między czasie, na południe od Radomia niebo było zasłane chmurami konwekcyjnymi. Co chwila, z którejś z nich padał deszcz. Nie były to opady nawalne, ale skutecznie ograniczające nam działania w terenie. Aktywność elektryczna burz w tym regionie spadała, deszcz siąpił coraz mocniej, a aktywna część burzy zaczęła „uciekać na zachód, by „połączyć się” z układem wielokomórkowym z granicy łódzkiego i mazowieckiego.

W rejonie Kielc „wybuchła” bardzo aktywna komórka burzowa. Szybka decyzja z naszej strony. Przemieszczamy się na południe / południowy zachód. Cel? Wjechać przed czoło tej burzy, która powoli, to powoli, ale jednak przemieszczała się w kierunku północnym, na Mazowsze.

Udało się. Staliśmy w pięknych okolicznościach przyrody (sarny biegające kilkaset metrów od nas) i obserwowaliśmy wyładowania atmosferyczne. Coraz bliższe uderzenia doziemne. Coraz donioślejsze, basowe pomruki burzy. Widok i dźwięk na który przyszło nam czekać kilka miesięcy. Widok i dźwięk, który kochamy. Widok i dźwięk, który powoduje przyspieszenie akcje serca, uwolnienie się hormonów szczęścia.

Wartym podkreślenia jest fakt, że nasze oczy cieszyła nie tylko burza z granicy Mazowsza i Ziemi Łódzkiej. Za plecami obserwować mogliśmy niecodzienne zjawisko. Otóż, na niebie widoczne były silne smugi opadowe, jednak opad nie docierał do ziemi. Zjawisko to nazywa się „virgą”. Niestety, zdjęcie tego widoku nie oddaje.

Postanowiliśmy „wycisnąć” z nadchodzącej burzy wszystko co ta miała do zaoferowania. Postanowiliśmy udać się wprost na nią, by odczuć na własnej skórze ulewne opady deszczu, o których skutkach zaczęły donosić różne strony pogodowe. Ruszyliśmy na południe, ku burzy.

Z każdym kilometrem traciliśmy jednak zapał. Burza zaczęła tracić swój impet. Drogi stawały się coraz słabsze. Korzystając z okazji, zatrzymaliśmy się na jednym z przystanków autobusowych, by „poobcować” z bliską burzą, która na tym etapie życia generowała już prawie wyłącznie wyładowania chmurowe. Niestety, w warunkach słabego przepływu powietrza, burze nie są zbyt żywotne. Kilkanaście, kilkadziesiąt minut wyładowań i po burzy zostaje wyłącznie nieprzerwany opad intensywnego deszczu i pojedyncze wyładowania chmurowe rozsiane po obszarze kilkudziesięciu kilometrów. Postanowiliśmy wracać na Lubelszczyznę. Po drodze minęliśmy objaw dużej wiary. Kilka starszych Pań, pomimo deszczu i grzmotów dzielnie modliło się przy pobocznej kapliczce.

Warunki konwekcyjne na wczorajszy dzień pozwalały mieć nadzieję, na generowanie przez burze lejków kondensacyjnych, jak i też tzw. trąb lądowych. Nie ukrywamy, że „lejki” były jednym z powodów, dla których zapuściliśmy się w kilkuset kilometrową podróż. Lejków uchwycić nam się nie udało, jednak spędziliśmy świetną niedzielę. Powspominaliśmy łowy, zdobyliśmy kolejną wiedzę z dziedziny nawigacji w terenie, a także podejmowania błyskawicznych decyzji. Pooglądaliśmy sporo wyładowań doziemnych i piękne formacje chmurowe. Wypad zaliczyć możemy do zdecydowanie udanych. Burze „troszkę” nas zawiodły, jednak nie zawsze w takich wyprawach wyłącznie o burze chodzi.

Zbiorcza mapa wyładowań za wczorajszy dzień